4 Głupoty, których uczyłem się w szkole

 Ohayo! a może Teheran!
Witam was na moim blogu, na którym zajmuję się kulturą, przede wszystkim tą w rozumieniu wąskim.
Z okazji, że dziś (w dzień, w który mam nadzieję wrzucić tego posta) jest rocznica wielkiej tragedii zwanej rozpoczęciem roku szkolnego, chciałbym porozmawiać o polskiej szkole.
Wiele osób w internecie się o tym wypowiada, narzeka na błędy w systemie, za dużo prac domowych czy lektury mające na celu wypranie uczniom mózgów. Chyba każdy wie, jak to wygląda.
Dlatego ja się tym nie będę dziś zajmować.
Zamiast tego postanowiłem zająć się największymi głupotami, które palą mnie, jak pomyślę o szkole. Są to rzeczy, o których głupocie zorientowałem się albo samemu, albo na studiach, albo w czasie rutynowego researchu o religiach Mezopotamii. (Wy tak nie robicie? Dziwne!)
Oczywiście, to blog o kulturze, więc wszystkie głupoty będą związane z kulturą.
A jeśli czyta to ktoś z nauczycieli (tym bardziej tych, którzy uczyli mnie), proszę się nie denerwować. To nie jest atak na was, tylko takie luźne, może trochę śmieszne wspomnienie tych rzeczy, których się uczyłem, a które okazały się niezbyt zgodne ze stanem faktycznym. (Nie rozwijajmy się już nad ontologicznym statusem rzeczywistości, tym bardziej, że eskapistyczna natura mojego umysłu może z łatwością obalić wszystkie prawa fizyki i logiki.)
Zaczynamy!

4. "Scooby Doo" i "Ben 10" to nie magazyny, tylko komiksy

Zacznijmy od podstawówki, gdzie w początkowych klasach (1-3) mieliśmy kiedyś do czynienia z pracą domową dotyczącą magazynów dla dzieci. Po prostu musieliśmy zrobić krótkie wypracowanie o "wybranym przez siebie" magazynie.
Nie byłoby to dla mnie żadnym problemem. Od zerówki kupowałem sobie zarówno "Ben 10" jak i "Scooby-Doo", których strukturę znałem niemalże na pamięć.
Tylko że nauczycielka z podstawówki wprowadziła nas w błąd. Stwierdziła, że to mają być  magazyny a nie "takie komiksy, które czytaliśmy".
Oczywiście, częściowo rozumiem ten błąd, bo był u nas w klasie fan komiksów "Star Wars", ale czy nauczycielka nie widziała, że ja i pewnie kilka innych osób chodziło po korytarzu z magazynami? Co z tego, że w magazynie były też komiksy?
Zorientowałem się, że jednak mogłem zrobić o moim ukochanym magazynie i nauczycielce nie powinno być nic do tego, dopiero po kilku latach. Nadal mnie to trochę gryzie.
Ostatecznie zrobiłem wypracowanie o magazynie "Świerszczyk", gdzie zapewne napisałem obłudnie jaki to ciekawy i warty uwagi produkt kultury.
Coś w stylu "Chciałbym, żeby był moim przyjacielem", które pisało się na końcu większości charakterystyk w szkole podstawowej.
Tak więc jeśli jesteście rodzicami i zauważycie, że waszemu dziecku wciskany jest taki kit, interweniujcie. Nie dajcie go tak po prostu zaprogramować na to, co chce nauczyciel.

3. W "Królu Olch" tytułowy bohater jest śmiercią

Dobra! To nie jest głupota taka jak inne, ale raczej niedopowiedzenie, które staram się usilnie poprawiać jako fan mitów.
Otóż tak, Król Olch/Król Elfów/Król Dziadek jest metaforą śmierci, ale nikt w szkole nie mówi czemu, a odpowiedź jest prosta. Wystarczy pół minuty na powiedzenie "W kulturze niemieckiej w tamtych czasach uważano, że osoby umierające widzą Króla Elfów".

2. Dramat romantyczny miał charakter niesceniczny

To jest chyba największe moje odkrycie.
W szkole uczyliśmy się, że trudno byłoby przedstawić widzenie księdza Piotra z "Dziadów" czy scenę, gdy Kordian leci na chmurze z Mont Blanc, w sposób dostępny ówczesnemu teatrowi. Dlatego spekuluje się, że dramat romantyczny nie był pisany z zamiarem wystawienia na scenie, czyli był niesceniczny.
Ale może niesłusznie.
Na studiach dowiedziałem się, że we Francji w tamtym czasie były takie teatry, które swobodnie pozwoliłyby na inscenizacje takich dzieł.
Oczywiście, nigdzie w internecie o tym informacji nie znalazłem, więc to niedouczenie polonistów chyba można im wybaczyć. W końcu, jeśli czegoś nie ma w internecie, to czy to istnieje?
(Odpowiedź, tak. Jeśli czegoś nie ma w internetach, oznacza to tylko, że czegoś nie ma w internetach. Nie wyklucza to wcale istnienia tego na planie materialnym.)

1. Czytaj książki. Będziesz wielki

To jest nauka, którą bardziej wyciągnąłem z całokształtu zachowań nauczycieli niż z jakiejś określonej lekcji.
Zawsze byłem osobą, która uwielbiała czytać i przerwy spędzałem czytając. To oczywiście bardzo podobało się kadrze nauczycielskiej. Wpisywałem się bowiem z pewien ideał - wykształcony, czytający, grzeczny uczeń.
Od razu mówię. Nie byłem nigdy kujonem (no, może teraz, na studiach, gdzie nauka jest dla mnie naprawdę zabawą...). Dla mnie pół godziny nauki to było coś strasznie trudnego do zniesienia. (A teraz dzień przed egzaminem spędzam pół dnia, by zrobić powtórzeniową ściągę, z której się uczę.) Odrabiałem lekcje na lekcji, gdy mi je zadawano.
No i w czym był problem?
To, że powielałem i utwardzałem schemat, jakoby człowiek sukcesu (przynajmniej w czasach szkolnych) miał być czytelnikiem. No bo wszystkie inne teksty kultury nie są tak ważne.
Owszem, w gimnazjum prowadziłem w szkolnej gazetce kącik muzyczny (więc nie mówcie mi, że nie wiem, co to znaczy cenzura!), ale nie epatowałem raczej muzycznością. Za to było widoczne, że byłem czytelnikiem.
I tutaj przechodzimy do meritum, epicentrum bólu związanego z tym durnym konceptem: Jeden z nauczycieli (nie polonista) bardzo premiował czytanie i wyrzucał innym uczniom, że nie czytają.
(Być może poprzez filtr pamięci to dość mocno wyolbrzymiam. To nie było aż takie natrętne i przeszkadzające, a sam nauczyciel moim zdaniem bardzo dobrze uczył swojego przedmiotu, ale ze względu na to, co często słyszę na studiach czy w internetach, takie uwagi nabierają negatywnego wydźwięku jako coś, co utrwala "zbrodniczy reżim" elit kulturowych.)
Teraz trochę żałuję, że nie skorzystałem z mojej "uprzywilejowanej" pozycji, żeby wejść z tym nauczycielem w dyskusję, obronić współuczniów, nawet jeśli to byli nielubieni przeze mnie. Mogłem chociaż powiedzieć, że oglądanie seriali czy granie w gry jest tak samo dobre i pouczające jak czytanie książek czy (coś, na co większości zbytnio nie stać ani nie ma na to czasu) oglądanie przedstawień w teatrze.
No cóż. Straciłem tą szansę. Opuściłem tamtą szkołę już lata temu. C'est la vie!
Ale jeśli wy jesteście nadal uczniami (albo rodzicami, których dzieci chodzą do szkoły), macie jeszcze taką możliwość. Jeśli nauczyciel powie wam, że dzieci MAJĄ czytać książki, bo inaczej będą głupie (kolejne wyolbrzymienie), porozmawiajcie z nim.
Nie chodzi o to, żeby jakoś zaatakować tego nauczyciela. Trzeba wyprowadzić go z błędu.
No i nie chodzi o to, żeby nie czytać książek, bo książki są elementem opresyjnej władzy, bo (choć tak, są elementem opresyjnej władzy, ale de facto można tak nazwać w odpowiednich warunkach wszystko od koloru ścian zaczynając) książki są wspaniałym medium, łatwym do stworzenia (najłatwiejszym ze wszystkich dzieł narracyjnych, moim zdaniem) i nie tak trudnym w odbiorze. Wystarczy umieć czytać, co w Polsce chyba jest już normą.
Zresztą, blog (który przecież teraz czytacie) też ma formę trochę opierającą się na książce, jest formą literatury internetowej.
Chodzi o to, by uświadomić nauczycieli i innych uczniów, że nie ma medium lepszego czy gorszego.
Takie rzeczy wielokrotnie mówi się na studiach kulturoznawczych, a także w internecie. Tą życiową wartość uświadomiłem sobie dokładnie jednak już na początku liceum na polskim, gdy mogliśmy używać już nie tylko tekstów literackich, ale ogólnie tekstów kultury.
Jakie to było piękne móc użyć w rozprawce mangi czy serialu!
Mogę obecnie wymierzyć atak w książki, które rzecz jasna pozwalają wyobrazić sobie wszystko po swojemu, ale interpretacja w dużej mierze jest nam narzucana. Odwrotnie jest w wypadku filmu czy komiksu, które są mediami wizualnymi.
Więc co trzeba zrobić?
Zwyczajnie wdać się w dyskusję, kulturalnie i grzecznie powiedzieć "Nie zgadzam się z Panem/Panią..." i wymienić swoje argumenty. Nic nas to nie będzie kosztować, a być może uratujemy komuś skórę.
Przede wszystkim jednak chodzi o to, żeby powiedzieć, że książki wcale nie są bezwzględnie najlepsze. Tak, czytanie rozwija, ale inne teksty kultury wcale nie zwijają. To wszystko zależy od mentalności człowieka. Ja na przykład nie mogę się "odmóżdżyć", bo dla mnie taki stan nie myślenia po prostu nie myśleć. Ciągle wszystko analizuję, szukam powiązań i tak dalej, niezależnie czy mam do czynienia z książką, filmem, komiksem czy jakimkolwiek innym tekstem kultury. 
Zresztą, może jak uczniowie zaczną się bardziej buntować, mówić, że niekoniecznie w kanonie, który powinni znać, muszą znajdować się jedynie książki, ale powinny tam trafić również filmy, komiksy itd. (co oczywiście wymagałoby od nauczycieli przeorganizowania schematu zajęć i omawiania "lektur"), może wreszcie MEN nas wysłucha i do kanonu trafi jakaś manga czy film.
Czekam! Mam znajomych, którzy są polonistami, więc z pewnością o tym usłyszę.
Jeśli chcielibyście przeczytać o moim kanonie lektur, który moim zdaniem powinien być w liceum zapraszam do tego LINKU.

I jak podobało wam się?
Pewnie spodziewaliście się lepszych kwiatków, jakichś jawnych idiotyzmów, ale okazało się, że w trakcie swojej edukacji nie napotkałem zbyt dużo głupich rzeczy, z których się można byłoby śmiać na tym blogu. Większość już pewnie znacie z moich poprzednich postów.
A i tak tą czwóreczkę ledwo co udało mi się wywołać z pamięci (bo okazało się, że dualizm jednak występował w zaratusztrianizmie, ale nie w takim rozumieniu jak myślałem).
A może wy też pochwalicie się głupotami, z którymi wy spotkaliście się na lekcjach?
Mam nadzieję, że moi nauczyciele, jeśli to przeczytają, nie poczują się urażeni.
Spodobało wam się? Napiszcie komentarz i udostępnijcie tego posta, by mój blog się rozwijał.
Bye!

Komentarze

Popularne posty