Kompetencje są ważne (ale nie najważniejsze) - O tym, jak kompetencje odbiorcy wpływają na dzieło.

 Ohayo! a może Sulechów!

Witam w kolejnym wpisie na moim blogu. Jeśli wszystko dobrze rozplanowałem, ten wpis powinien pojawić się w listopadzie po spooktoberowym maratonie.

Ale o czym mógłbym napisać? Cóż, na studiach (które niestety już skończyłem i szukam pracy😭) mieliśmy między innymi pewne dyskusje dotyczące tego, czy każde dzieło powinno być dla każdego. Ja, oczywiście, byłem zwolennikiem tego, że każde dzieło powinno być na tyle przystępne, by typowy odbiorca mógł do niego zasiąść.

Nie oznacza to jednak tego, że każde dzieło ma być proste, pozbawione "tego czegoś". Takie rzeczy często są zresztą krytykowane przez różne osoby, uznając to za efekt korporacyjnego nastawienia na zysk ponad jakością oraz przyczynę kryzysu wielu współczesnych franczyz.

Nie, mi chodzi o to, by książka (albo film, komiks, serial, gra) były na tyle zrozumiałe, by każdy mógł doświadczać go i nie czuć się "idiotą". Ktoś nadal może nie zrozumieć dzieła w pełni, nie wykryć wszystkich jego sekretów, ale mieć nadal frajdę z obcowania z tym dziełem.

Oczywiście, wszystko w granicach rozsądku. Każdy lubi to, co lubi. Niektórzy lubią krwawe kryminały albo bardzo pikantne romanse (tak zwane smut), ale ktoś inny może tego nie lubić. To są jednak preferencje, często związane z gatunkami, a nie z kompetencjami odbiorców.


No właśnie! Kompetencje! To właśnie o nich chciałbym dziś porozmawiać.

Jakich kompetencji powinniśmy wymagać od odbiorcy? Jak dużo można dać powyżej tych podstawowych kompetencji? I czemu w ogóle te kompetencje dawać?

Czym są te kompetencje?

Kompetencje o których mówię to "zakres czyjejś wiedzy, umiejętności i doświadczenia", a dokładniej zakres wiedzy, umiejętności i doświadczeń używanych w celu zrozumienia dzieła. Każdy ma inne kompetencje, gdyż ma inne doświadczenia, zdobył inne rodzaje wiedzy i inne umiejętności.
Na pomoc jednak przychodzi szkoła, która daje, przynajmniej, założenie, że każdy będzie znać dane rzeczy, zaczynając od podstawowej kompetencji dla literatury - umiejętności czytania. Oczywiście, to jak dobrze opanowało się kompetencje, których uczono nas w szkole, różni się drastycznie z osoby na osobę, a także ze szkoły na szkołę, bo nie wszystkie z nich uczyły tego samego. Na przykład ja przerabiałem na polskim niektóre lektury, które chyba powinny być na rozszerzeniu (jak Nieboska komedia), ale nie miałem w ogóle Byrona czy Orwella (tego ostatniego nie zdążyliśmy).
Niemniej można założyć, że istnieją pewne umowne poziomy pewnych kompetencji, które opierają się na tym, że wszyscy w miarę ogarniamy dane medium. Nie wszyscy jesteśmy biegli w języku danego medium, ale rozumiemy je na tyle, by móc je oglądać, czytać lub w nie grać.
Podobnie można powiedzieć o wielu innych kompetencjach, takich jak te obejmujące różne nauki czy zwykłą znajomość życia.
Możemy więc założyć, że większość populacji wie to, zna to itd. Oznacza to, że możemy uznać, że nikogo nie zdziwi fakt obejmujący te obszary wiedzy.

I myślę, że od tego warto zacząć myślenie o przystępności dzieła.
Jeśli założymy, że większość osób jest w stanie zrozumieć daną fabułę, dane środki stylistyczne itd., możemy założyć, że nasze dzieło może stać się popularne. Czemu? Bo będzie popularnie czytane, a nie tylko będzie się o nim mówić, jak to czasami bywa z książkami noblistów, które czasami bywają kupowane dlatego, żeby się nimi pochwalić na półce, a nie je czytać.
Jak bowiem zauważył Krzysztof M. Maj w jednym ze swoich filmów, większość osób nie chce przedzierać się przez tekst powoli, mozolnie, słowo po słowu. Nie! Taki sposób czytania jest naprawdę sztuczny. Choć tekst książek jest linearny (zazwyczaj, bo są od tego wyjątki), my czytamy bardziej chaotycznie. Z doświadczenia powiem, że prawe strony książki jest przeze mnie czytana uważniej, podczas gdy te lewe tylko przelatuję wzrokiem (nie wiem, może to jakaś moja tendencja od czytania mang).
Wynika jednak z tego to, że powinniśmy zaczynać tworzyć teksty w swej podstawowej formie tak, by były przejrzyste, możliwe do zrozumienia w swej najbardziej podstawowej formie (chodzi o fabułę, bohaterów itd.) bez większych problemów dla typowego Kowalskiego. Takie coś powinno być defaultem!
A jak wiadomo, na podstawie zawsze można wybudować coś więcej.

Kompetencje ponad odbiorcą - nie takie rzadkie

Istnieje wiele różnych przykładów dzieł, które są pisane w taki sposób, iż widać, że odbiorca powinien mieć jakąś wiedzę, której nie ma.
Dzieje się tak na przykład w książkach starszych. Pamiętam, jak czytałem w podstawówce "Tego Obcego", książkę pisaną w 1961 roku, a więc jakieś pół wieku przed okresem, gdy ją czytałem, czasach PRL-u. Tą książkę mogli czytać moi dziadkowie! A więc naturalnie, że były tam słowa, które mogły już wyjść z użytku, nazwy przedmiotów, których nie widziałem nigdy na oczy, bo rzadko kto ich teraz używa itd.
Takie dzieła nie są wielkim problemem, gdyż można się kogoś spytać o te rzeczy, a we współczesnych czasach po prostu sprawdzić w internecie.
Podobnie dzieje się z wieloma innymi dziełami, które mogą na przykład korzystać ze słów technicznych, należących do specyficznych dziedzin nauk, w których nie każdy się orientuje. Również fantasy często korzysta z elementów, które niekoniecznie muszą być każdemu znane.
Do tego są również różnice kulturowe, które mogą występować nawet na poziomie regionów w tym samym kraju. Przykładowo, nikt w Warszawie nie powie o migawce czy angielce (odmianie podłużnej bułki kupowanej zazwyczaj już pokrojonej), bo są to łodzianizmy, z których łódzkości ktoś może sobie nie zdawać sprawy! Dlatego czytając książki dziejące się w Łodzi, można napotkać słowa, które nie są używane poza nią.

No i jeszcze te wszystkie easter eggi, nawiązania itd. Nie każdy zna wcześniej wydane dzieło, do którego nawiązuje obecnie czytane/oglądane/ogrywane dzieło.
Są jednak dzieła, które nie robią z tego problemu, bo elementy te są czymś pobocznym. No i są też dzieła, które mogą wymagać tych ponadprogramowych kompetencji.

Nie byłem kompetentnym słuchaczem - moja historia z Beast in Black

W liceum zacząłem słuchać metalu. Dałem się ponieść algorytmowi YT, aż w końcu znalazłem dla siebie dobry zespół. Był to Beast in Black, fińsko-grecko-węgierski zespół, który zasłynął z tego, że jego wokalista potrafił śpiewać niebezpiecznie wysoko. I bardzo ten zespół polubiłem.
Niemniej dopiero niedawno zacząłem rozumieć, o czym jest ich pierwszy album zatytułowany Berserker... Oczywiście, wcześniej obiło mi się o uszy, że album był zainspirowany dziełem Keitaro Miury, Berserkiem, jednak nie znałem jeszcze tej mangi...
Ale w końcu ją poznałem i oczy mi się otworzyły.

Przykładowo, gdy słyszałem w Beast in Black fragment "Apostles impostors", myślałem, że to jakaś krytyka kościoła, nie pierwsza zresztą w gatunku. Ale nie, to odnosiło się do postaci apostołów, potwornych, demonicznych istot z Berserka, którzy stanowili jednych z wrogów Gutsa, a także służą Griffithowi.
Crazy, Mad, Insane? To idealny opis Gutsa, który swym szaleństwie wycinał drogę przez wrogie mu istoty.
Fifth Angel oczywiście wiąże się z Griffithem, piątym członkiem Ręki Boga, który chyba nawet w dziele jest nazywany piątym aniołem.
Born Again to zaś apoteoza urojeń Griffitha, jego relacji z innymi (Chascą i Gutsem) i jego powrotu do krainy śmiertelników odrodzenie się z ciała syna Chasci i Gutsa, które Griffith spaczył w czasie Zaćmienia.
Hell for All Eternity odnosi się zaś do Idei Zła.
ITD. ITP.

Czy byłem w stanie słuchać tych piosenek nim zrozumiałem, jak ważnym kluczem interpretacyjnym w tym tekście jest Berserk? Oczywiście, że tak, ale dopiero gdy zrozumiałem kontekst, do którego te utwory się odnoszą, mogłem je w pełni docenić.
No, ale nie każdy fan metalu musi być również fanem mang i anime, więc można założyć, że niektórzy mogli całkowicie nie zwrócić na ten kontekst uwagi i lubić te piosenki za same brzmienie i tekst.

A wniosek z tego taki, że ludzie mogą doświadczać dzieł nawet jeśli nie mają pełnych kompetencji przewidzianych przez autora dla modelowego odbiorcy.
Nie każdy więc musi wszystko wiedzieć, by móc cieszyć się z interakcji z dziełem.

Opcjonalne: Wyższe kompetencje 

I tutaj można już przejść do tego, że nie każde dzieło musi spełniać jedynie to minimum kompetencji. Niektóre dzieła używają elementów charakterystycznych dla danego obszaru lub okresu, a także korzystać z wiedzy encyklopedycznej różnych nauk daleko poza podstawowym zakresem tejże wiedzy.
I, jak już ustaliłem, wiele dzieł nie wymaga pełnych kompetencji, by zrozumieć je na poziomie wystarczającym dla cieszenia się nim.
Ale w takim razie czemu w ogóle pisać dzieła, których ktoś nie zrozumie w pełni? 
Krótko mówiąc: bo ktoś to zrozumie!
Ciekawe dzieło to przede wszystkim dobra fabuła i bohaterowie, jednakże wiele osób chce czegoś więcej. Chce jakichś znaczeń, morałów (ale niekoniecznie moralizatorstwa) czy ukrytych treści. Niektórzy lubią przeszukiwać dzieło w celu odnalezienia jakichś małych detali albo innych elementów, które są jak najbardziej zawartością dodatkową, czymś, na co nie trzeba zwracać uwagi, ale można.
Można na przykład być pod wrażeniem zdolności rodziny Bakugo w My Hero Academii. Katsuki ma bowiem zdolność wytwarzania nitrogliceryny. Jego rodzice z kolei wytwarzają glicerynę (co zapewnia jego matce młody wygląd, nawet koło 40) i mocny kwas. Wystarczy odrobina wiedzy chemicznej, by zrozumieć, że zdolność Katska jest dosłownym wynikiem relacji jego rodziców, gdyż gliceryna i kwas azotowy (V) dają nitroglicerynę i wodę. Jest to szczegół poboczny, ale ciekawy, pokazujący powstawanie nowych darów chyba jeszcze lepiej niż się to dzieje w wypadku Todorokiego, który ma zdolności ogniste (po ojcu) i lodowe (po matce).
Innym przykładem może być masa małych smaczków w Wodogrzmotach Małych, kreskówce słynącej ze swoich licznych zagadek. Albo te wszystkie nawiązania do klasyków w Riverdale...
No i oczywiście są takie easter eggi kulturowe w chociażby Wiedźminie dla nas, Polaków, łatwe do zrozumienia jak dziady (Dziady) czy historia Olgierda (Pan Twardowski), ale być może poza Polską nie zrozumiałe aż tak bardzo.

Innymi słowy, wiele dobrze skonstruowanych dzieł pozwala na zarówno normalne, nie wymagające jakichś wielkich kompetencji odczytanie ich, ale i dostarcza wiele ciekawych rzeczy odbiorcom, którzy jednak zechcą poszukać głębiej.
Dla mnie, dzieło idealne to takie, które dostarcza odbiorcom rozrywki, ale ma też rzeczy ukryte dla tych, którzy zechcą się zatrzymać, poszukać, przemyśleć itd.

Tokarczuk, nie dla idiotów! - elitarność kompetencji?

I teraz przejdźmy do problematycznego elementu czyli kompetencji jako wyznacznika elitaryzmu. Wiele dzieł uznawanych za tak zwaną "wyższą kulturę" wymaga większych kompetencji niż wiele innych dzieł. Nie chodzi tu jedynie o te kompetencje związane z wiedzą naukową i encyklopedyczną czy też kompetencje intertekstualne (znajomość wcześniejszych dzieł), ale o pewne zdolności interpretacyjne.
Nie każdy jest w stanie zrozumieć takie dzieło, którymi elity intelektualne mogą się zachwycać. Powiem więcej, nie każdy, kto teoretycznie ma kompetencje, by zrozumieć takie dzieło, musi się nim zachwycać. Ja na przykład nie lubię Pawia królowej Masłowskiej, bo forma językowa w postaci rapu natrafia w moim umyśle na ścianę, ale inne osoby, które uczęszczały ze mną na zajęcia z literatury modernistycznej i postmodernistycznej tą książkę lubiły.
O wiele bardziej lubię prostsze formalnie dzieła, które jednak mogą mieć ciekawą fabułę, świat itd.

A więc na pewien elitaryzm związany z tak zwaną "wysoką kulturą" może wynikać z pewnych braków w kompetencji większości potencjalnych odbiorców, ale także i pewnego odstraszania od siebie tych odbiorców, którzy nie chcą przedzierać się przez siedem tomów tracenia czasu.
I tu pojawia się nasza najnowsza polska noblistka, która wstrząsnęła kilka lat temu internetem, mówiąc, że nie pisze dla idiotów. Olga Tokarczuk popełniła moim zdaniem faux pas, którego wielu pewnie jej nie zapomni. Dokładnie mówiąc, cytując za LubimyCzytać, powiedziała: 

Powiedzmy sobie szczerze – literatura nie jest dla idiotów. Ja nigdy nie oczekiwałam, że wszyscy mają czytać i że moje książki mają iść pod strzechy. Wcale nie chcę, żeby szły pod strzechy. Literatura nie jest dla idiotów, żeby czytać książki, trzeba mieć jakieś kompetencje, wrażliwość pewną, rozeznanie w kulturze. Książki, które piszemy, są gdzieś zawieszone, zawsze się z czymś wiążą.
[...] Nie wierzę, że przyjdzie czytelnik, który kompletnie nic nie wie i nagle się zatopi w jakąś literaturę i przeżyje tam katharsis. Więc piszę swoje książki dla ludzi inteligentnych, którzy myślą, którzy czują, którzy mają jakąś wrażliwość. Uważam, że moi czytelnicy są gdzieś do mnie podobni. Piszę do swoich krajanów.

Niektórzy zrozumieli to w ten sposób, że Tokarczuk mówi slogan niczym MediaMarkt: Nie dla idiotów.
To, czy dokładnie to miała na myśli może być rzeczą sporną, jednak jako takie zostanie prawdopodobnie zapamiętane. (Osobiście, spodziewałem się czegoś o wiele gorszego.)

Ale należy się z nią zgodzić: nie każdy jest w stanie czytać jej książki. (Pomińmy już to, że w liceum miałem jakieś napady szalu, widząc moim zdaniem nieuzasadnione użycie dużych liter w Prowadź pług przez kości umarłych, przez chyba nawet nie dotrwałem do drugiego rozdziału.) Jej książki mogą okazać się dla wielu formalnie przytłaczające, a może i nawet przewyższają wielu pod względem wymagań kompetencji encyklopedycznych.
Ale czy to źle? Czy ci, którzy nie czytają jej książek, bo są dla nich za trudne, zbyt męczące, wymagające naprawdę wielkiego wysiłku, są idiotami? Czy brak im wrażliwości i rozeznania w kulturze?

Moim zdaniem faux pas Tokarczuk polega nie na tym, że przyznała rzecz oczywistą, że nie każdemu jej książki mogą pasować, ale na tym, jak to powiedziała.
I tutaj znów pojawia się ten elitaryzm, o którym w tym fragmencie tego wpisu mowa. Tokarczuk nie mogła zbyć kompetencji potrzebnych do odbioru jej książek jako czegoś, co ktoś może mieć albo nie mieć, bo wtedy nie byłoby takiej otoczki elitaryzmu. Tak zwana "kultura wysoka" to bowiem kultura bogatych mniejszości, które czują się ważniejsze od większości, które mogą nie mieć danych kompetencji. Dlatego też trudno mi sobie wyobrazić kogoś takiego jak Olga Tokarczuk przedstawiającego kompetencje odbiorcze jako coś tak luźnego, jak robię to ja.

Powtórzę jeszcze raz: moim zdaniem najlepsze książki to takie, które może czytać mniej więcej każdy (ale załóżmy, że w obrębie pewnego gatunku). Ale dla tych, którzy chcą tematów politycznych, jakichś smaczków czy innych elementów, które uznalibyśmy za ciekawe rzeczy dla odbiorcy, które nobilitowałyby nasze dzieło jako nie tylko ciekawe fabularnie, ale i z pewnymi dodatkami, również powinno się coś znaleźć.
Niemniej, należy zaznaczyć, że niektórzy mogą czuć potrzebę spotkania z dziełem formalnie trudniejszym, czymś pokroju dzieł Tokarczuk, ale i Masłowskiej czy Prousta. Zdanie takich osób też się liczy (o ile nie ma za zadanie poniżać innych) i mają prawo chcieć tego, co lubią, tak samo jak fani kryminałów mogą żądać trudniejszych zagadek detektywistycznych.

Celowe zdobywanie kompetencji w czasie odbioru

Są jednak dzieła, które powstają z myślą o tym, że odbiorca nie ma pewnych kompetencji i chcą to zmienić.
Chodzi tu mianowicie o dzieła, które mają za zadanie w jakiś sposób uświadamiać odbiorcę o jakichś rzeczach, często życiu jakichś grup marginalizowanych w przez normatywne społeczeństwo: osób chorych, mniejszości etnicznych, tabuizowanych zawodów itd. Dzieła te mają za zadanie dać odbiorcom wiedzę na ten temat.
Warto jednak w takich wypadkach zacząć od mniejszych kompetencji i powoli dodawać informacje.

Ale jest jeszcze jeden gatunek, który opiera się na zdobywaniu kompetencji - fantastyka. Chodzi tu o kompetencje ksenoekcyklopedyczne, czyli, po ludzku, znajomość lore. Nim zasiądziemy po raz pierwszy do odbioru nieznanego nam dzieła fantasy czy science fiction, nie wiemy o nim nic (no, chyba że o nim czytaliśmy, ale to się już wtedy nie liczy). Autor ma za zadanie dać nam kompetencje do zrozumienia tej rzeczywistości tak, byśmy mogli wejść w ten świat, zamieszkać w nim, jak pewnie powiedziałby Krzysztof M. Maj.


I chyba to na tyle!
Mogę jeszcze na koniec powtórzyć:
  • Kompetencje w kontekście odbiorców to zbiór wiedzy, zdolności i doświadczeń, dzięki którym można interpretować dzieła.
  • Każdy ma różne kompetencje, jednak w teorii dzięki szkole każdy powinien mieć przynajmniej dany poziom wiedzy na określone tematy.
  • Brak kompetencji może wiązać się z niezrozumieniem w pełni dzieła, jednak dobre dzieło powinno dać rozrywkę nawet tym, którzy nie mają dyplomu z genetyki czy paleontologii (przykład, oczywiście, Park Jurajski Crichtona).
  • Kompetencje mogą być widziane jako element elitarystyczny, gdyż często dzieła tak zwanej "kultury wysokiej" są pisane z myślą o osobach o wyższych w pewnych kwestiach kompetencjach. Nie należy jednak patrzeć na to, jako na znak wyższości takich dzieł czy ich odbiorców, lecz jako na przykład ich konkretnych preferencji.
  • Niektóre dzieła jednak mają za zadanie powiększyć kompetencje odbiorcy poprzez wprowadzanie i przybliżanie jakichś problemów.
  • Fantastyka również należy do takich dzieł powiększających kompetencje odbiorcy, gdyż musi ona przybliżyć często wcześniej zupełnie obcy odbiorcy świat.
Mam nadzieję, że się to wam spodobało. Pisałem ten wpis w rekordowym czasie, bo zaledwie trzy dni, dzięki czemu będę mieć większy zapasik. (To znaczy, 4 posty przed wrzuceniem następnego.)
Skomentujcie i udostępnijcie tego posta, by mój blog się rozwijał.
Do przeczytania!

Komentarze

Popularne posty