Czemu wykształcony pisarz to lepszy pisarz? - czyli o znaczeniu wykształcenia w pisaniu

 Ohayo! a może Sorbona!

Witam was w kolejnym wpisie na moim blogu! Dziś zajmę się czymś, co zabrzmiało zapewne bardzo źle, być może nawet elitarystycznie.

Choć w sumie, to miał być trochę clickbait, więc...

Ale zostańcie ze mną, by dowiedzieć się, czemu wykształcenie dla pisarza ma znaczenie!

Krótka wersja: Wykształcenie jest kolejną zdolnością, kolejną zaletą. Ktoś z wykształceniem jest lepszy od kogoś z takim samym zestawem zalet, ale bez wykształcenia.
Oczywiście, tak naprawdę nie można tak łatwo przeliczać wykształcenia na wartość, jakby to było coś policzalnego i porównywalnego z innymi wartościami, jak to dzieje się w wypadku wartości liczbowych.
Dla pisarza chyba najważniejsze jest tak zwane lekkie pióro i wyobraźnia. Bez tego, nie napisze się niczego! I to może wystarczyć. Nie każdy pisarz musi mieć doktorat. Czasami wystarczy nawet wiedza z podstawówki (bo przecież można po podstawówce iść do zawodówki, nie do liceum czy technikum).

A o jakie wykształcenie chodzi?

Czytając to, zapewne myślicie, że chodzi o wykształcenie humanistyczne, znajomość kanonu literackiego i tych wszystkich zabiegów literackich. Cóż, w pewnym sensie, tak... Ale to tylko dlatego, że moje wykształcenie to obejmuje!
Jestem kulturoznawcą, który zdecydowanie kieruje się w stronę literatury (ale też i filmów czy gier).
A więc moja perspektywa przypominałaby bardziej tą wyidealizowaną wizję edukacji do pisarstwa.
Tak naprawdę jednak chodzi o to, że wasze wykształcenie (które nawet nie musi być wykształceniem uniwersyteckim, ale również zawodowym czy nabytym na kursie szydełkowania) może wam się przydać.
Pamiętacie może tą anegdotkę o tym, jak Agatha Christie uratowała pośmiertnie dziecko?

Ona nie była pierwszą lepszą panią domu czy przedstawicielką jakiegokolwiek innego zawodu. Ona była technikiem farmaceutycznym! To stąd znała tak dobrze te wszystkie trucizny!
Inną anegdotką byłoby to, że kiedyś czytałem (nie mogę znaleźć tego artykułu), że pewnego rodzaju upadek polskiego science fiction byłby związany chociażby z brakiem zainteresowania wykształceniem technicznym wśród pisarzy. Nie jestem pewien, czy jakikolwiek problem z polską fantastyką naukową istnieje, bo sam nie siedzę w temacie, a Dukaj z Kosikiem wydają się dobrze trzymać na rynku literackim, jednak jednego jestem pewien - wiedza o chemii, fizyce, biologii, mechanice itp. może się twórcom sci-fi przydać. Tym bardziej, jeśli mówimy o takim bardziej teoretyzującym o technologii i biologii science fiction jak chociażby Problem trzech ciał Liu Cixina (inżyniera komputerowego), który ma dostać ekranizację w przyszłym roku.
Z kolei Katarzyna Berenika Miszczuk jest lekarką, co widać w jej książce, Szeptucha.
A więc czasami warto wykorzystać swoją wiedzę w swojej twórczości.
Choć nie zawsze tak jest, że autor wykorzystuje to wykształcenie w swoich dziełach. Chociażby Adam Widerski, autor kryminałów, jest nauczycielem historii, a w jego książkach, a przynajmniej tej pierwszej, którą czytałem, nie ma zbytnio elementów historycznych lub z historii czerpiących.
Więc, niezależnie, od waszego wykształcenia, możecie, ale nie musicie, wykorzystać je w waszej twórczości. Zastanówcie się, w jaki sposób jest to możliwe. Może wasza znajomość psychologii pozwoli na głębsze wejrzenie w bohatera i przedstawienie jego przeżyć? Może wasza znajomość chemii uwiarygodni wasze sci-fi? Może znajomość historii ułatwi wam napisanie książki umiejscowionej lub stylizowanej na daną epokę?
A może nie. Może wasza książka nie ma nic wspólnego z waszym wykształceniem ani pracą. To też ma sens! 

Ja, moje studia i moja twórczość

Oczywiście, muszę też się pochwalić tym, jak ja to robię.
Otóż... Myślę, że moje zastosowanie wiedzy, którą zdobywam na studiach, w mojej twórczości nie polega na znajomości literatury nowoczesnej, która paradoksalnie nie obejmuje najnowszych dzieł ani nawet, prawdopodobnie, Imienia Róży Umberta Eco z 1980. Nie polega na znajomości wszelkich zabiegów.
Paradoksalnie, wydaje się, że to moja twórczość bardziej wpływa na moje studia niż one na nią. To, że piszę fantasy, sprawia, że interesuję się nią także pod kontem naukowym. Pisałem licencjat o urban fantasy dlatego, że pisałem urban fantasy.
Ale też wymiana zachodzi w drugą stronę, oczywiście. W wielu moich pomysłach pojawiają się próby postkolonialnego spojrzenia na świat - chociażby poprzez odejście modelu mediewalistyczno-europejskiego na korzyść inspiracji pozaeuropejskich. Inną rzeczą jest podejście do intertekstualności - to jak dzieła doświadczane przez bohaterów ich kształtują i jak te dzieła tworzą znaczenia dla odbiorców.
No i jest również perspektywa teratologiczna! Można się spodziewać, że będę się starał również wykorzystać jakoś swoją wiedzę z teorii potworów.
Ale, ale... Przecież to wszystko rzeczy, którymi się interesowałem jeszcze przed pójściem na studia. Już wcześniej interesowałem się innymi kulturami, wpływem dzieł na siebie i oczywiście potworami. Widać to chociażby po moich wpisach od maja do września 2020, czyli okresu przed studiami, gdy już zacząłem Na tropie monstrów. Moje studia jedynie dały pewne ramy tych zainteresowaniom.
Podobnie jest z chęcią eksperymentowania - to nie jest coś wziętego ze studiów.
Jedynie, co zaczęło się na studiach, to chęć udowodnienia wartości moich dzieł (jeszcze nie wydanych, bo wciąż wszystko jest na poziomie 2 draftu albo u bet). Mogę jednocześnie mówić o tym, jak ciekawi są bohaterowie, świat itd. (dyskurs fanowski), i o tym, jak pewne zabiegi formalne dają dane efekty, jak w jaki sposób rewolucyjna jest konstrukcja świata albo w jaki sposób moje dzieło spełnia/nie spełnia pewnych założeń gatunkowych (dyskurs naukowy).
Ale mam nadzieję, że nie skończę ach-ą-ę-kając jak "elity" pisarskie, z których wyśmiewa się Krzysztof M. Maj.
Mam nadzieję, że będę wykorzystywać swoją wiedzę tylko dla dobra fantasy!😁😁😁

Jak wam się podobało? Czy pisząc coś, korzystacie ze swojego wykształcenia, by jeszcze bardziej udoskonalić swoje dzieło?
Napiszcie o tym w komentarzach!
Pa! 

Komentarze

Popularne posty