Najbardziej zasłużona krytyka książek J.K Rowling - Harry Potter i Klątwa Leavisizmu

 Ohayo! A może Hogwart!

Witam was w kolejnym wpisie na moim blogu. Jeśli wszystko idzie dobrze, opublikuję tego posta jeszcze przed Kapitularzem.

Już wielokrotnie wspominałem na moim blogu o serii Harry Potter, która jest według mnie średniakiem (czytałem to dopiero w liceum/na studiach, więc nie mam nostalgicznego spojrzenia na to dzieło), ale nie da się ukryć, że przy okazji również i niezwykle ważną książką dla całej kultury. Jest to podręcznikowy przykład historii, w której bohater czujący się Innym, odnajduje środowisko, w którym może czuć się dobrze. O samym fenomenie przydziału do domów można napisać pracę naukową.
O samej J.K. Rowling można powiedzieć jednak wiele złego, zaczynając od uznania za kanon Przeklętego dziecka (dramatu tak dramatycznie złego, że w tej kategorii mógłby według mnie konkurować tylko z brutalizmem), a na licznych aferach, takich jak ta z fatalnym, nie respektującym różnorodności kultur Rdzennych Amerykanów kazusem amerykańskich animagów.
Kościół również miał wiele niepochlebnych opinii o tej serii, choć moim zdaniem oskarżenia o próby wprowadzania dzieci w okultyzm są nietrafione. I to bardzo, bardzo nietrafione!
Jest jednak jedna rzecz, która z pewnością należy skrytykować, a nie została ona nawet zauważona w serii. W Hogwarcie bowiem można znaleźć pewne zjawisko, które do złudzenia przypomina inne zjawisko z brytyjskiego systemu edukacji.
Dlatego właśnie można mówić, że na Harrym Potterze spoczywa klątwa leavisizmu!

PS.: Mam nadzieję, że nie zniszczę waszego dzieciństwa (zbyt bardzo).

Czym był leavisizm?

Żeby odpowiedzieć na to pytanie, należy cofnąć się do czasów, gdy wreszcie na brytyjskie uniwersytety zaczęły uczęszczać osoby z klas niższych, na przykład z rodzin robotniczych. Zazwyczaj były to osoby, które potrzebowały stypendium, skąd bardzo często można się spotkać z określeniem scholarshipboy.
Tylko że był jeden problem. Ci ludzie odstawali, co godziło w dobre imię tak znamienitych instytucji jak chociażby te w Cambridge, gdzie uczył Frank Raymord Leavis. Do tego przecież nie można było dopuścić, nie? I dlatego chciano z nich zrobić nowych członków klas wyższych (przynajmniej wymieniając ich kapitał kulturowy na ten klas wyższych)!
(Tak, gdy to piszę aż duszę się od sarkazmu!)
Leavisism jest zbiorem poglądów F.R. Leavisa, który wzorował się na Matthew Arnoldzie. Uznawał on, że Kultura (przez "K", bo to niebyle jakaś tam kultura, lecz Kultura!) jest szczytem cywilizacji i należy ona do mniejszości. Nawet napisał tekst "Mass civilisation and minority culture", w którym mówił, jak kultura tej mniejszości w postaci klasy wyższej jest ważna.
Jest więc jednym z wielu przejawów pewnej (domniemanej) wyższości danej kultury nad inną. Podobne zachowania przejawiali również inni badacze, w tym słynni członkowie szkoły frankfurckiej.

Co ma to wspólnego z Harrym Potterem?

Jak wiadomo, fantastyka może odwoływać się do rzeczywistości na kilka sposobów (ale podział jest mój, wymyślony na szybciora):
  • mimetycznie - mówienie o rzeczywistości wprost, np.: wspominanie o Żydach w Darach Anioła
  • pseudomimetycznie - wzorowanie się na rzeczywistości, np.: wzorowanie się na kulturach azjatyckim w Awatarze
  • analogicznie - coś jest analogiczne względem czegoś innego, np.: leavisizm a sytuacja w Hogwarcie
Ale zacznijmy może od wytłumaczenia całej sytuacji, zanim zaczniemy ją porównywać z leavisizmem.
W Hogwarcie mogą się uczyć czarodzieje i czarownice różnych statusów krwi, w tym mugolaki, osoby spoza tego świata, będące częścią zupełnie innego "systemu". I to właśnie na nich się skupimy!
Wielu uważało, że mugolaki są najgorszą społeczności magicznej, że kradną magię tym, którym się ona należy (czystokrwistym). Wielu się jednak z nimi nie zgadzało, uznając czarodziei półkrwi i mugolaków za pełnowartościowych członków społeczeństwa magicznego. To jest proste i moralnie łatwe do określenia. Mamy osoby głoszące czystość rasy (jak nazistowskie Niemcy) oraz osoby, które temu rasizmowi się sprzeciwiają.
Ale umyka nam inna rzecz.
Mugolaki są formowane w pełnoprawnych członków magicznej społeczności poprzez odcięcie ich od niemagicznych krewnych, niemagicznej kultury i w ogóle wszystkiego, co jest niemagiczne! Czemu? Bo kultura czarodziejów jest uznawana za lepszą.
Racja, tutaj nie ma rasizmu, ale nadal jest wartościowanie jednej kultury ponad drugą. I to sprowadza pewien dylemat dotyczący moralności postaci pozytywnych. Są całkowicie oczarowani magicznym światem i porzucają ten, z którego pochodzą.
I na tym właśnie polega swoisty "leavisizm" w Harrym Potterze!
Mugolaki są zmuszani do porzucania swojej kultury, do stawania się pełnoprawnymi członkami magicznej społeczności takimi samymi jak czarodzieje czystej lub półkrwi. Moim zdaniem, nie powinni. Mogliby tworzyć kulturę synkretyczną, łączącą bardziej kulturę czarodziejską i mugolską. Ale tego nie robią, bo w Hogwarcie są im wtłaczane takie, a nie inne wartości. Wartości czarodziejskie.
I fakt, że Hermiona została ministrem magii, w pewien sposób potwierdza jak wielki stanowi to problem. W końcu ona, osoba zaczynająca z innego systemu, staje się najważniejszą osobą w tym nowym. Może to być z jednej strony pocieszające, bo da się to odczytać jako wielki awans społeczny. Tylko że inny sposób odczytywania tej historii przedstawia ten awans jako swoisty dowód "prania mózgu".
Bo co zrobiła Hermiona z omawianym przeze mnie problemem? Nic.
I tak, wiem, że to nie jest tak, że bohaterowie mugolskiego pochodzenia całkowicie odcinają się od swoich niemagicznych krewnych, ale mi chodzi o coś innego niż samo to, czy odwiedzali rodziców, rodzeństwo czy kuzynów. Chodzi o kulturę, która pomimo pozornej otwartości na "niższe klasy", nadal pozostaje dość hermetyczna i nie dopuszcza do siebie wpływów z zewnątrz innych niż te w postaci kolejnych osób, które ją replikują.
Tak, pamiętam dobrze też to, że Ron ma mugolskie prawo jazdy. Tylko on jest Weasleyem. Jego ojciec miał, podobnież niezdrową, obsesję na punkcie mugoli. Ale czy w świetle omawianego przeze mnie teraz zjawiska, nie można by było tego porównać do znanej nam z liceum (chociażby dzięki Wyspiańskiemu) chłopomani, fetyszyzacji niższych klas społecznych przez te wyższe.
Bardzo ciekawym zagadnieniem, które fani poruszają w dyskusjach jest to, jak dzieciaki z mugolskich rodzin (szczególnie w XXI wieku) wytrzymywały w Hogwarcie bez telefonów, komputerów, telewizji, odtwarzaczy MP3 itd. Technologia świata magicznego była na poziomie, w najlepszym razie, połowy XX wieku, więc rezygnacja ze świata mugolskiego na rzecz tego magicznego oznaczałaby wyrzeczenie się wielu rzeczy.
A przypominam, analogia do tego wszystkiego to kultura niska i wysoka. Czemu mamy słuchać cały czas Chopina, Beethovena czy innego Mozarta, skoro można słuchać również Miley Cirus, Within Temptation, Sex Pistols czy czegokolwiek innego z zakresu popkultury? Tak samo mogłoby być w magicznym świecie.
Wyobraźcie sobie, jak wielkie zmiany mogłyby wejść w kulturze czarodziejskiego świata, gdyby tylko możliwe były większe wpływy z kultury mugolskiej. Może nie tyle więcej latających samochodów (nie wiem, czy Big Ben by wytrzymał pierwsze 10 jazd testowych), ale pewnego rodzaju modernizacja tego, jak wygląda ten świat. Może czas w końcu przejść przemianę kulturową?
Bo to nie jest zatrzymana w latach 30. Dzielnica Cudów, która ma swoją unikatową aurę ze względu na tą staromodność wymuszoną magią i/lub boską interwencją! To nie jest żyjące w odosobnieniu plemię nieskażone cywilizacją, które chciałoby się utrzymać w tym przedziwnym stanie! To jest grupa osób, które zatrzymały się mniej więcej na poziomie dwudziestolecia międzywojennego, jeśli chodzi o różne elementy ich życia, z pewnego rodzaju kompleksem wyższości, podczas gdy inni ludzie wokół nich mogą co najwyżej się popukać w czoło, patrząc na ich dziwaczność.
Przykładem z filmów jest to, jak stroje nie przypominają wcale ubrań z lat 90. Nawet jeśli to byłoby kiczowate, fajnie byłoby zobaczyć więcej lat 90. w filmie, który dzieje się właśnie wtedy.

I w tym momencie chciałbym powiedzieć, że jest nadzieja. Może ktoś zechce napisać fanfic, który opisywałby takie przemiany w Hogwarcie? Może ktoś już to zauważył? Może gdy zrobią film/serial, będący sequelem serii (pomijający oczywiście książkę tak słabą, że zyskała miano przeklętej z uwagi na ilość klątw, które w jej stronę rzucali czytelnicy), dadzą taki wątek, który sprawiłby może nawet zupełnie inny odbiór zwolenników czystej krwi i mugolaków, nie opierający się już na rasizmie, lecz na innym zjawisku, o wiele bardziej szarym moralnie?
Byłbym zachwycony!

Kilka "Ale"

Ale, ale... Ja się tu męczę, ale jest kilka powodów, dla których można tą swoistą zbrodnię przeciwko różnorodności kulturowej wybaczyć J.K. Rowling. I nie, nie chodzi o proste: "Nawet nie brała tego pod uwagę", które jest odpowiedzią oczywistą. Chodzi mi o takie powody, które mają sens z punktu widzenia świata i historii.

Pierwsze "ale" - To jest książka dla dzieci
Harry Potter to książki z kategorii middle grade, czyli młodzieżówek dla dzieci. Od tego zaczynała i nawet później nie odchodzi zbyt daleko od wytycznych gatunkowych.
Tak więc nie można się chyba dziwić, że ta seria nie problematyzuje wszystkiego tak, jak zrobiłem to przed chwilą ja. (Po prostu jestem emo żywiącym się tymi problemami XD). Po prostu, dzieci, które są głównym odbiorcą takich dzieł, raczej znudziłyby się czymś takim, tym bardziej, że trudno to przedstawić w delikatny sposób, nie demonizując jednej strony, jak to można zrobić z rasizmem. A jeśli problematyzowany miał być problem czystości krwi, raczej wątpię, żeby J.K. Rowling mogła powiedzieć również o problemie tego hogwarckiego leavisizmu.
Rasizm bowiem o wiele łatwiej ukazać niż problemy leavisizmu, który, znając pewne cechy myślenia pollonistów (pisownia celowa, pozdrawiam Krzysztofa M. Maja), jeszcze zostałby pochwalony, a nie sproblematyzowany.

Drugie "ale" - Dominuje perspektywa Harry'ego
Fokalizatorem (osobą, przez którą się patrzy) większości scen w serii o Harrym Potterze jest właśnie Harry, dzieciak, który znajduje w czarodziejskim świecie wytchnienie przed złym traktowaniem ze strony swojego wujostwa. Nic więc dziwnego, że lekko idealizuje ten świat, nie zauważając oczywistych problemów, a zaś historia.
Owszem, czasami Harry uznawał, że zachowanie czarodziejów było dziwne, lecz nigdy nie stanął w obronie mugolskiego sposobu bycia. A już na pewno nie na kartach 6 pierwszych książek, które czytałem! Można więc uznać, że mimo dziwności świat czarodziejów jest uznawany przez niego za lepszy.
I nie można się temu dziwić, skoro Hogwart ma stanowić dla niego eskapizm, jego ostoję. Nic więc dziwnego, że również nie chce krytykować zbytnio tego swojego azylu.

Trzecie "ale" - Taka kultura synkretyczna zagrażałaby statusowi tajności
To "ale" jest akurat wytłumaczeniem wewnątrz świata przedstawionego.
Czarodzieje się ukrywają przed mugolami, a więc kultura synkretyczna stworzona na bazie kultur obu grup mogłaby utrudnić ten proceder. W końcu to nie byłyby już tylko dwa osobne światy, lecz istniałby również pewien most je łączący, którym byłaby ta kultura mugolaków, trochę mugolska, trochę czarodziejska. Z uwagi na bliskość z kulturą mugolską, pewnie mugole mogliby ją bez większych problemów dostrzec, co narażałoby świat czarodziejów.
Ale mnie wydaje się, że nawet jeśli coś takiego by było zagrożeniem, nadal mogłoby się pojawiać. Bo czy naprawdę mugolaki musiały (i czy potrafiły) zrezygnować całkowicie ze swojego życia? A czarodzieje, którzy zakochiwali się w mugolach? Raczej wydaje mi się to trudne, by to skończyło się ot tak!
Szczególnie w końcowych dekadach XX wieku, gdy wszelkie ruchy społeczne, takie jak feminizm, a także buntownicze subkultury, jak chociażby ta punkowa, zyskiwały na sile. Czy naprawdę nikt się nie zbuntował?

Sequel o synie Harry'ego?

Tak, nie przesłyszeliście się. Oprócz koszmarnego dramatu, który został przeklęty tyle razy przez czytelników, że zyskał miano Przeklętego dziecka (jestem pewien, że oryginalnie tytuł brzmiał Dziecko XD), istnieje inna, nieoficjalna kontynuacja o synie Harry'ego: Jamesie Syriuszu Potterze.
Seria o Jamesie wydaje się o wiele lepsza od Przeklętego dziecka (choć od niego lepszy jest już nawet słaby fanfic). Przynajmniej nie wywołuje mi to flashbacków z Doktora Who swoją wibbly-wobbly timey-wimey fabułą. Na pierwszy rzut oka można dostrzec, że jest to spadkobierca serii J.K. Rowling, bo każda książka jest jednym rokiem szkolnym, w którym coś się dzieje.
Oczywiście, jest kilka rzeczy, które autor, G. Norman Lipert, zrobił gorzej niż Rowling. Szkoła Alma Aleron, czyli amerykańska szkoła magii, wydaje mi się na pierwszy rzut oka zbyt nowoczesna, albo raczej ślepo nowoczesna (choć technomagia...) i kampowa, nie oddająca hołdu Rdzennym Amerykanom, w przeciwieństwie do oficjalnej amerykańskiej szkoły, Ilvermorny. Może i Rowling obraziła Pierwsze Ludy (a w szczególności Nawahów) swoją opowieścią o amerykańskich animagach (odsyłam do artykułu na stronie The Guardian), ale przynajmniej pamiętała o nich i okazała to, tworząc Ilvermorny.
Jednak czemu mówię tu teraz o tej serii?
Bo to jest sequel w tym świecie, co pozwoli na zobaczenie XXI-wiecznego świata czarodziejów, a w trzecim tomie jest grupa, która chce połączenia świata mugoli i czarodziejów. Jestem po prostu ciekaw, co z tego wyjdzie!
Może kiedyś napiszę posta o sequelach (i ich grzeszkach) bazując na właśnie tej serii.
Ale co jest najlepsze w tej serii?
Jest dostępna w internecie za darmo! I legalnie!
A wiec, jeśli jesteś fanem Harry'ego Pottera i chciałbyś przejść ze swoimi wyobrażeniami o nim do III tysiąclecia, zapraszam.
A na kanale autora jest audiobook pierwszego rozdziału:


Mam nadzieję, że nikogo nie obraziłem swoją krytyką leavisizmu w Harrym Potterze. Prawdopodobnie dziecko czytające tą serię nie miałoby żadnych problemów z tym zjawiskiem. Ja jednak jestem trochę starszy i mam wiedzę o niektórych kwestiach związanych z kierunkiem, który studiuję, i po prostu chciałem jakoś zaznaczyć ten absurd.
I tak, może trochę za mocno dopadłem tej kwestii, szukając problemów na siłę, ale cóż, tacy już jesteśmy, my kulturoznawcy. Szukamy dziury w całym! A ja uwielbiam eksplorować problemy natury kulturowo-społecznej, co oznacza, że postkolonializm i problematyka klasizmu w edukacji to dla mnie niezwykle ciekawa kwestia.
Potraktujcie to więc jako ciekawostkę!
Niemniej, mam nadzieję, że wam się podobało. Zajęło mi to... Weekend! Tylko 4-5 dni, Jak na mnie bardzo mało, ale pomysł miałem już od roku, a może i nawet prawie dwóch lat. Po prostu musiałem to przelać na klawiaturę, nie robiąc researchu na setkach stron, jak to zwykle się dzieje w przypadku moich innych postów.

A jeśli wybieracie się na Kapitularz w tym tygodniu, to godzinę po moim panelu o zombie (12:00-13:00, katedra Mary Shelley) w katedrze Rodenberry'ego będą Absurdy w Harrym Potterze prowadzone przez Czytacza. Zapraszam, bo może pojawić się także i ta kwestia (albo podobne).
Skomentujcie i udostępnijcie tego posta, by mój blog mógł się rozwijać.
Pa!

Komentarze

Popularne posty